środa, 24 lutego 2016

Rozdział XII

         Poranne promienie wdzierały się przez szparę ciemnych zasłon do mojej sypialni. Kupując ten apartament nie przewidziałem, że przeklęte słońce będzie budzić mnie każdego ranka z przeraźliwego kaca. Zamrugałem kilka razy i położyłem poduszkę na zaspane oczy. Westchnąłem głęboko na myśl o dzisiejszym treningu. Wczoraj przegiąłem, poszedłem tylko na jednego drinka, a nawet nie pamiętam, na którym się skończyło. Odwróciłem się na drugi bok i podskoczyłem z wrażenia. Roznegliżowana blondynka leżała obok mnie. Przekląłem pod nosem i wyskoczyłem z łóżka. Zgarnąłem leżące na fotelu dresy i zamknąłem się w łazience. Stanąłem przy umywalce, przemyłem twarz zimną wodą i spojrzałem w swoje odbicie. Nienawidziłem tego uczucia, wstajesz rano i nie pamiętasz zupełnie nic, ślicznotka śpi koło ciebie, a ty nie wiesz nawet jak ma na imię. Nie potrafiłem znaleźć sobie dziewczyny, nie byłem facetem, który latał za nimi z kwiatkami, czekoladkami. Wolałem przygody na jedną noc, ewentualnie weekend. Po co się angażować i udawać, że jest się z kimś z miłości? Przecież to nie ma sensu.
         Cicho westchnąłem, po czym wykonałem wszystkie poranne czynności w dawno ustalonej kolejności. Zimna woda spływająca po rozgrzanym ciele przynosiła mentalne ukojenie, upewniając mnie w kilku sprawach. Nie mogłem przejmować się opinią brukowców nieprzerwanie publikujących moje zdjęcia z nocnych klubów, czy też zdaniem kolegów z drużyny, starających się podetknąć mi pod nos dziewczynę pozornie idealną do zakochania się. Przecież nie chciałem tego. Nie umiałem trzymać się jednej osoby. Kajać się przed nią, szeptać do ucha czułe słówka, obdarowywać niezliczoną ilością drobnych podarunków, a później patrzeć, jak odchodzi z innym. Bo dokładnie tak zawsze się to kończyło. Rozstaniem. Pełnym bólu i łez, ale tylko z mojej strony.
Ubrany w szorty oraz przewiewną, jasną koszulkę, wyszedłem z pomieszczenia. Spryskałem szyję odrobiną perfum, po czym zacząłem wrzucać do torby najpotrzebniejsze rzeczy. Korki, strój, ręcznik, nic nadzwyczajnego. Do kieszeni włożyłem portfel oraz telefon, a na małej, pospiesznie wyrwanej z notesu kartce napisałem krótką wiadomość do śpiącej jeszcze dziewczyny i po prostu wyszedłem. Do treningu pozostały jeszcze długie dwie godziny, ale nie chciałem tam być, gdy wstanie. Nigdy nie umiałem patrzeć im wtedy w oczy. Gdy mówiłem, że to nic nie znaczyło i mają zniknąć z mojego życia możliwie jak najszybciej. Może i byłem dupkiem, ale nie potrafiłem inaczej. Zbyt wiele razy zostałem skrzywdzony. Brukowce lubiły pisać i wymyślać różne historie, ale nikt nigdy nie poznał mojego prawdziwego oblicza. Tego jak cierpiałem po rozstaniu z Sol, ile bólu mi wyrządziła kłamiąc prosto w oczy, zapewniając o wielkiej miłości, a tak naprawdę rżnąć się potajemnie z moim bratem. Tamtego dni straciłem dwie najważniejsze osoby. Bliźniaka, który był jednocześnie przyjacielem oraz kobietę, którą kochałem nad życie. Myślałem, że już zawsze będziemy razem, że zostanie matką moich dzieci, a ona tak mnie oszukiwała.  Zatraciłem się w alkoholu, imprezach, panienkach na jedną noc... To pomagało mi, chociaż na chwilę zapomnieć. Może krzywdziłem te wszystkie dziewczyny, z którymi spałem, ale ja nie potrafiłem poczuć tego, co ludzie określają słowem miłość. Sypiając z nimi nie czułem nic, kompletnie nic. 

Zawiązałem sznurówki moich zielonych korków i wybiegłem na murawę. Silny, zimny wiatr sprawił, że po plecach przeleciał mnie nieprzyjemny dreszcz, a starannie ułożone włosy się rozwaliły. Głęboko westchnąłem na myśl o tym co czeka mnie za chwilę. Piłka była moją największą miłością, ale czasami, w szczególności po zakrapianych nocach miałem wszystkiego po dziurki w nosie. 
- Ktoś tu chyba nie w humorze jest - usłyszałem głos Sergiego i po chwili poczułem mocne klepnięcie w plecy. - Znowu przesadziłeś - zobaczyłem jego nieogoloną twarz naprzeciw mojej i ten martwiący się o wszystko wyraz twarzy. 
- Morały chcesz mi prawić? - warknąłem. 
- Nie, po prostu nie mogę patrzeć jak mój przyjaciel się kończy. Chcesz grać w pierwszym składzie, a upijasz się w co drugą noc. Zrób coś wreszcie z sobą - odpowiedział, posłał mi blady uśmiech i zaczął powolnym truchtem się ode mnie oddalać. 
Może miał rację. Może powinienem przestać. Ogarnąć się, odstawić alkohol, wrócić do dawnego, pozornie ułożonego i zakłamanie szczęśliwego życia. Ale nie umiałem. Raz spróbowałem, wytrzymując trzy dni i kończąc następnego z kacem w centrum Barcelony. Nie chciałem powtórki. Kolejny raz przeżywać sadzania na ławce w meczach z największymi ligowymi ogórasami, przez kilka głupich zdjęć w gazetach. To nie na moje nerwy.
Westchnąłem ciężko, pozwalając Jordiemu się wyprzedzić. Pobiegłem jednak zaraz za nim, bo doskonale wiedziałem, czym grozi obijanie się na treningu, który prowadził Enrique. Kolejną godzinką truchtania wokół ośrodka, w ostateczności sprzątnięciem szatni po zgrai nieokrzesanych facetów, co raz przytrafiło się biednemu Munirowi. Dlatego po prostu spuściłem głowę i wziąłem się do pracy, myśląc zarówno o wszystkim i o niczym.
- I tak po prostu ją przygarnąłeś? - spytał szeptem Rakitić, wyostrzając moje zmysły.
- A co miałem zrobić? W końcu to moja przyjaciółka. - Zmarszczyłem brwi, coraz bardziej wsłuchując się w słowa zrezygnowanego Alby. - Zresztą wcale się Isco nie dziwię, na jego miejscu postąpiłbym podobnie.
- Ja nawet nie potrafiłbym wyobrazić sobie takiej sytuacji. Jakby Raquel... - powiedział Ivan i potrząsnął szybko głową. - Nawet nie chcę o tym myśleć. 
Biegłem cały czas za nimi, krok w krok, analizując każde ich słowo. Na myśl, że Melodie może już nie być z Isco serce zaczęło mi bić szybciej. Dopiero po chwili stanąłem jak wryty, lekko dysząc i zacząłem ganić w myślach samego siebie. Czy to moja wina? Czy ja przyczyniłem się do ich rozstania? Może i jestem dupkiem, ale nigdy nie chciałem żeby ktoś cierpiał tak, jak ja. 
- Bartra! Specjalne zaproszenie chcesz? - usłyszałem wściekły krzyk Lucho. 
- Nie trenerze, przepraszam - mruknąłem i dołączyłem do kółeczka zgromadzonego na środku boiska. Stanąłem obok Jordiego, który nieprzerwanie rozmawiał z Chorwatem. 
- A jak ona się czuje? 
- Nie najlepiej. Siedzi w domu i się zamartwia. 
- To może chodźcie dzisiaj z nami na koncert? Mam dwa wolne bilety, moja siostra jednak nie przyjedzie. 
- Spróbuję ją namówić, ale nie wiem czy się uda. Dziękuję Ivan - Katalończyk posłał pomocnikowi szczery uśmiech, a ten kiwnął tylko głową na znak, że nie ma sprawy. 
- Mel to silna dziewczyna, da sobie radę.
Czyli jednak... Moje serce zabiło szybciej, w oczach pojawiły się łzy, a bliżej nieokreślona gula w gardle sprawiła, że zacząłem się krztusić. Co ja najlepszego zrobiłem?! Wpakowałem kogoś w bagno, z którego sam nie umiałem wyjść. Ot tak, po prostu, bo miałem kaprys, żeby zaliczyć pewną dziewczynę. Bo choć na chwilę chciałem zapomnieć o własnych problemach.
- Pieprzony idiota!
- Słucham? - Zrezygnowany podniosłem wzrok, patrząc prosto w oczy Enrique przypominające obecnie bardzo cienkie szparki. - Bartra, jak masz nam coś do zakomunikowania, to śmiało. Z chęcią Cię wysłuchamy.
- Nie trenerze, mówiłem o sobie.
Hiszpan uśmiechnął się kwaśno.
- Mam szczerą nadzieję, że nie o kimś innym.
Następnie podzielił nas na dwie w miarę równe drużyny, podał piłkę i zakomunikował gotowość do gry, na którą nie miałem najmniejszej ochoty. Jedyne, czego potrzebowałem, to spotkać się z nią. Zapytać, czy wszystko w porządku i wyciągnąć rękę. Zrobić to, czego ja potrzebowałem te kilka lat temu najbardziej i czego się nie doczekałem. Po prostu pomóc.


Zawsze myślałam, że znam siebie, że nigdy nie zaskoczę się tak mocno. Myliłam się... Teraz, gdy patrzę w lustro, nie wiem, kogo widzę. Próbuję oszukać samą siebie, że jest już lepiej, że to był znak, który chciał mi powiedzieć ile tak naprawdę łączyło mnie z Isco. Przez tyle miesięcy myślałam, że go kocham i nigdy nie przestanę. W najgorszych koszmarach nie wyobrażam sobie, że mogłabym go kiedyś stracić. Na dodatek z własnej winy. Bo to ja go zdradziłam i oszukiwałam. To ja udawałam każdego dnia, że to nic nie znaczyło... A znaczyło wiele. Bartra miał być nic nieznaczącą, jednonocną przygodą, a tak naprawdę za każdym razem, gdy zamykam oczy widzę jego uśmiech, rządek białych zębów, zielone oczy... Czuję dotyk jego rąk i pocałunki którymi obdarowywał całe moje ciało. Chciałabym zniknąć, zapaść się pod ziemie i zabrać ze sobą całe zło które wyrządziłam. Chciałabym żeby Isco był szczęśliwy i może kiedyś mi wybaczył...
Zacisnęłam powieki, starając się powstrzymać potok napływających łez, po czym z westchnieniem przeszłam do kuchni. Wyciągnęłam z szafki szklankę, nalałam do niej wody, pociągnęłam łyk... Niby najzwyklejsze czynności wykonywane przez każdego człowieka, a jednak sprawiały, że chciałam zapaść się pod ziemię. Zresztą jak wszystko wokoło. Nie mogłam wybaczyć sobie tego, co się stało. Tego, że straciłam Isco. Osobę, którą kochałam, kocham i z całą pewnością kochać będę. Należało sobie jednak zadać pytanie, jakiego rodzaju była to miłość, skoro teraz nieustannie myślałam nie tylko o nim, ale i o katalońskim obrońcy? A problem leżał w tym, że nie umiałam znaleźć na nie satysfakcjonującej odpowiedzi.
Naglący dzwonek do drzwi sprawił, że moje serce zabiło szybciej. Odłożyłam naczynie na blat, po czym stawiając kilka cichych kroków na wyłożonej panelami podłodze, podeszłam do drzwi. Poprawiając włosy spojrzałam w wizjer, spodziewając się ujrzeć twarz podsiwiałego listonosza bądź sąsiadki z trzeciego piętra, która nieustannie pożyczała produkty spożywcze od innych, ale nie. To był on. Dokładnie ten sam, co tamtego wieczora. Z tymi rozczochranymi, sterczącymi na wszystkie strony, ciemnymi włosami, błyszczącymi oczami i lekkim, niedogolonym zarostem na brodzie.
Moje ciało zastygło, nie potrafiłam zrobić nawet najdrobniejszego ruchu. Patrzyłam przez mały wizjer i nie mogłam uwierzyć, że to on. Nie mógł przyjechać do Jordiego, przecież trening dopiero co się skończył, zreszta Alba nie przyjaźnił się na tyle z Bartrą żeby spędzać z nim popołudnia. On musiał wiedzieć, że ja tu jestem, musiał... Nie wiedziałam co mam robić, otworzyć czy udawać, że nie ma mnie w domu. Nie chciałam tego spotkania, nie miałam siły kłamać, a tym bardziej mówić prawdy. On miał dla mnie nie istnieć...
Bezsilnie zjechałam na podłogę, oparłam się o białe drzwi i ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam żeby już sobie poszedł, żebym dalej mogła rozpaczać w samotności. Pukanie nie ustępowało, wręcz przeciwnie, było coraz głośniejsze. 
- Melodie wiem, że tam jesteś! Otwórz te drzwi, chcę tylko porozmawiać. Proszę - usłyszałam jego głos i zadrżałam. Katalończyk miał coś co sprawiało, że cały czas siedział w mojej głowie i nie potrafiłam się tego pozbyć. Sprawiał, że moje serce zaczynało bić szybciej...
 
 
od autorek: Przepraszamy za ten poślizg. Kolejny już... To straszne, gdy patrząc na datę publikacji ostatniego posta uświadamiasz sobie, że dopadła Cię jakaś beznadziejna passa i niemoc w pisaniu. Ale już jest lepiej. Myślę, że sobie poradziłyśmy. I że wy nam, oczywiście, wybaczycie:)

3 komentarze:

  1. Tyle czekania, ale rozdział fenomenalny. Bardzo fajnie czytało się perspektywę Marca. Niezwykle mnie ciekawi to, jak pociągniecie to wszystko dalej. :D
    Tak więc wybaczam i czekam na kontynuację! :p <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że jednak rozdział się pojawił, bo już myślałam, że to koniec bloga.
    Bardzo podoba mi się rozdział, i w końcu zrozumiałam dlatego Marc taki jest, a nie inny.
    Jestem ciekawa co będzie dalej i czy Mel otworzy drzwi. ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Skąd ja znam takie przerwy w pisaniu, a nawet i większe. Jakbym siebie widziała, cóż. Ważne, że coś jest. Tekst z idiotą, przy trenerze wyszedł idealnie, jak i reakcja później. Poza tym, czy w końcu się to jakoś poukłada?

    OdpowiedzUsuń