środa, 23 marca 2016

Rozdział XIII

Słońce dawało się we znaki, gdy z westchnieniem przekroczyłem bramę wjazdową Valdebebas. Zaparkowałem na stałym miejscu, wyjąłem kluczyki ze stacyjki i po prostu opadłem głową na oparcie skórzanego fotela. Nadal nie mogłem pojąć tego, co się stało z moim życiem. Kobiety, która miała być tą prawdziwą, szczerą miłością, nie ma od przeszło tygodnia, a jedyną rzeczą pozwalającą mi o tym zapomnieć choć na chwilę, było towarzystwo roześmianej Raquel. Ciepło jej ciała, gdy wieczorami wtulała się podczas oglądania horroru, chichot, kiedy rzucała we mnie popcornem, możliwość szczerej rozmowy, której z Melodie nie potrafiłem przeprowadzić od dawna...
Wczoraj, siedząc w salonie z kubkiem kawy, słuchając wywodu Hiszpanki i jednocześnie przyglądając się dokładnie jej ruchom, zrozumiałem, że związek z Mel nie miał większych szans na przetrwanie. Różnica charakterów, ciągła rozbieżność zdań, sprzeczki o pierdoły. Teraz bez większej przeszkody mogłem przyznać, że łączył nas tylko seks. Seks i złudne uczucie, które okazało się jedynie pożądaniem. Myśl o wspólnym życiu i przyszłości była tylko chorym wytworem wyobraźni. Pragnąc jej bliskości wierzyłem, że między nami jest wszystko co potrzebne w najlepszym związku. Pożądanie, radość, wspólny uśmiech oraz łzy, kłótnie i godzenie się. Czy to była prawdziwa miłość? Nie wiem. Może. Mówiąc 'kocham cię' myślałem, że wiem co tak naprawdę znaczą te słowa. Wzajemne zaufanie, szczerość i radość z małych rzeczy.
Nie jestem pewien, co boli mnie teraz najbardziej. Zdrada z Bartrą czy świadomość, że przez tyle tygodni kłamała mi prosto w oczy. Mówiła, że mnie kocha, składała pocałunki i sypiała ze mną. Potrafiła bez żadnych skrupułów mnie oszukiwać. Chciałem wierzyć, że nic się między nami nie zmieniło, że nadal jesteśmy tak idealną parą jak wszyscy zawsze mówili.
Przetarłem łzę spływająca po moim policzku i wysiadłem z samochodu. Nie mogłem się rozkleić, moja duma nie pozwalała mi usiąść w kącie i tak po prostu zapłakać. Straciłem dziewczynę, która miała być kobietą mojego życia, czułem niesamowitą pustkę i ból rozrywający mnie od środka. Może nie było tego po mnie tak widać, ale byłem na skraju załamania. Obecność Raquel sprawiała, że nadal jakoś się trzymałem, że nie dotknąłem dna i nie upijałem się każdego wieczora na myśl, że Melodie już nie ma, że nigdy nie poczuję jej zapachu, pocałunków. Nie zobaczę jak krząta się w kuchni, bo jej już tu nie ma...
- Stary, słyszałeś aferę?
Ramos klepnął mnie w plecy, gdy zeszliśmy się przed wejściem do szatni. Nacisnąłem klamkę, przybiłem piątkę ze znajdującymi się w środku Varanem, Nacho i Lucasem, po czym odwróciłem się w stronę stopera.
- A powinienem? - spytałem spokojnie, podchodząc do szafki oznaczonej numerem dwadzieścia trzy.
- Lucho zawiesił Bartrę na najbliższe dwa mecze za seksistowskie afery jego fanek. Podobno jedna przyszła pod ośrodek wmawiając mu, że jest z nim w piątym miesiącu ciąży.
Coś jakby zakłuło mnie od środka. A gdyby Mel... Gdyby ona też z nim wpadła i zaczęła mi wmawiać, że ja jestem ojcem? Gdyby cała ta chora sytuacja się nie wydała i automatycznie bym jej uwierzył? Zacząłbym wyobrażać sobie naszą powiększającą się rodzinę, synka stawiającego pierwsze kroki i mówiącego tata. Dziecko, którego zawsze tak mocno pragnąłem. Chciałem, żeby w salonie porozrzucane były zabawki, w sypialni stanęło małe łóżeczko, a z telewizora wybrzmiewały radosne, dziecinne pioseneczki. Mały człowiek potrafi zmienić naprawdę dużo, ja wierzyłem, że w naszym życiu zmieniłby bardzo wiele. Wszystko byłoby lepsze, może Melodie zgodziłaby się zostać moją żoną, zapragnęła tak jak ja willi z basenem i dużym ogrodem pod Madrytem, a nawet zaakceptowałaby pomysł przygarnięcia jakiegoś szczeniaka. To wszystko miało być takie piękne i idealne, mój sen miał trwać wiecznie... Teraz nie mam nic. Ani dziewczyny, dziecka, domu czy nawet psa! Zabrała mi wszystko, wszelkie marzenia.
- Nie słyszałem, w sumie nie interesuje mnie to. Nie moja sprawa - odpowiedziałem i schowałem do szafki kosmetyczkę. - Nie masz jakiś ciekawszych wiadomości?
- Nie, nie mam - odpowiedział krótko i przekręcił oczami. - Nie będę pytał co się stało, bo widzę, że to nie twój dzień - dodał i zarzucił na siebie treningowy trykot.
Zacisnąłem zęby, starając się nie rozpłakać. Nie mogłem tego zrobić. Nie teraz, nie tutaj.
- Melodie już nie ma. - Cała szatnia jakby zamarła. Widziałem współczucie w oczach Carvajala i ruszającego w moją stronę Marcelo, którego stoper momentalnie powstrzymał ramieniem. - Wyrzuciłem ją. To koniec.
Ramos wziął kilka głębszych oddechów, odprawiając Brazylijczyka na swoje miejsce. Spodziewałem się z jego strony nagłego wybuchu radości, gratulacji czy zapewnień o tym, jak dobrze się zachowałem. Tymczasem stało się coś zupełnie innego. Przeciwnego.
- Jesteś... Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz?
Uśmiechnąłem się blado, opuszczając głowę.
- Sergio, ona mnie zdradziła - wyszeptałem tak, by nikt poza naszą dwójką nie mógł tego usłyszeć. - Właśnie z Bartrą.
- Co ty pieprzysz? - zawołał tak, że usłyszeli go chyba wszyscy pracownicy Valdebebas. 
- Nie chcę o tym gadać. Po prostu już jej nie ma - odrzekłem, spojrzałem na swoje niezawiązane korki i głośno westchnąłem. Niezwykle trudno było to powiedzieć, przyznać się przed samym sobą jak niesamowicie mnie to boli. Jak moje serce rozpada się na miliony kawałeczków za każdym razem, gdy o niej pomyślę. Miałem zamykać już szafkę, kiedy nagle przed oczami przeleciało mi kolorowe zdjęcie. Odchyliłem metalowe drzwiczki i zobaczyłem rozpromienioną twarz Mel. Byliśmy tacy szczęśliwi, siedziała mi na kolanach i uroczo się z czegoś śmiała. Oczy całe zaszły mi łzami, zerwałem je szybko, zgniotłem w kulkę i wyrzuciłem do kosza w rogu szatni. 
- Pieprzyć to wszystko! - zagrzmiałem i wybiegłem z pomieszczenia.
Wychodząc na murawę cały drżałem. Ledwo przetruchtałem standardowe trzy okrążenia wokół boiska i rzuciłem się na ziemię, zamiast wykonywać kolejne ćwiczenia rozciągające. Całe moje życie waliło się kilka metrów przede mną, a ja nie mogłem z tym zrobić kompletnie nic. Co za paskudne uczucie...
- Francisco! Do roboty! - krzyknął Carletto, niezgrabnie wymachując ramionami.
Westchnąłem. Wiedziałem jednak, że obijanie się na treningu może grozić ławką w najbliższym ligowym meczu, dlatego po prostu zagryzłem zęby i wziąłem się w garść, dołączając do reszty chłopaków. Ale nie kontaktowałem. Podawałem niecelnie, strzelałem najczęściej prosto w stojącego na środku bramkarza, kilka razy potknąłem się nawet o własne nogi tylko po to, by chwilę później doznać bliskiego spotkania z równo przystrzyżoną trawą. Tak, jak teraz. Leżałem twarzą w dół, bezradny, bezsilny, bez chęci na podniesienie się. Na zrobienie czegokolwiek innego niż użalanie się nad samym sobą.
- Alarcón! - Zacisnąłem powieki ponownie słysząc głos trenera. To mogło oznaczać tylko jedno, zmuszenie do podniesienia dupy i karne bieganie. - Chyba ktoś do Ciebie!
Zdezorientowany zerwałem się, patrząc na miejsce, w którym stał podsiwiały mężczyzna z pewną śliczną, młodą kobietą. Znajomą kobietą...
Truchtem dobiegłem do stojącej w narożniku boiska pary i usłyszałem tylko to, co dziewczyna mówiła do mojego trenera
- Naprawdę bardzo przepraszam. Zajmę tylko minutkę. 
- Nic się nie stało - odpowiedział z szerokim uśmiechem Ancelotti. 
- Co ty tu robisz? - zapytałem zdezorientowany, a Raquel przegarnęła pasmo swoich ciemnych włosów za ucho. 
- Zapomniałeś portfela, razem ze wszystkimi dokumentami. Jechałeś na trening bez prawka - odpowiedziała i delikatnie się zaśmiała. 
- Isco, nie przedstawisz nam swojej nowej koleżanki? - usłyszałem wołanie Keylora i głośno westchnąłem.
-  Nie przejmuj się nimi, oni tak zawsze - wytłumaczyłem zakłopotany dziecinnym zachowaniem starych facetów. 
- Nic nie szkodzi. Pojadę na zakupy, kupić ci coś? 
- Jak wrócę pojedziemy razem.
- Isco nie trzeba, poradzę sobie - odpowiedziała z szerokim uśmiechem. - Trenuj pilnie i do zobaczenia - dodała i krótko pocałowała mnie w policzek.
Stałem chwilę przy linii bocznej, obserwując, jak jej sylwetka oddala się i w końcu znika za drzwiami budynku. Ciepło rozlewające się po ciele wraz z dotknięciem jej warg do mojej skóry niespodziewanie zrzuciło wszelkie zmartwienia na drugi plan.
- Masz zamiar ćwiczyć z tym w ręku?
Potrząsając głową odwróciłem się w stronę Carletto, wskazującego na trzymane przeze mnie dokumenty.
- Ah tak, przepraszam. Mogę...? - nie dane mi było dokończyć.
- Minuta, nie więcej.
Uśmiechając się pognałem do szatni, schowałem przedmioty do torby, po czym z lekkością, której nie zaznałem od dawna, wróciłem na boisko. Wiedziałem, co będzie się zaraz działo. Szepty, zdziwienie, nieustanne pytania. Ale nawet nie zdążyłem się tym przejąć.
Ramos klepnął mnie w plecy, czekając na możliwość strzelenia karnego, które zawsze wykonywane były przed sparingami. Zagryzł dolną wargę, zmarszczył brwi, po czym wybuchnął szczerym śmiechem.
- Ta laska... - Zacmokał z uznaniem. - Nie dziwię Ci się, że nie chcesz walczyć o Mel.
Prychnąłem.
- To nie tak.
- Spokojnie stary, ja wiem. Nie jesteś taki - odparł. - Co nie zmienia faktu, że nieźle Ci się trafiło. Mieszkacie razem?
Jego bezpośredniość niekiedy zbijała mnie z nóg.
- Od kilku dni - westchnąłem.
- Ha! Jestem cholernie dumny! - Ramos zaklaskał, ustawiając piłkę w wyznaczonym miejscu. - A wiesz, co to wszystko oznacza? Dziś wieczór u mnie. Musimy to opić! - Nie byłem co do tego zbytnio przekonany. - I koniecznie zabierz ją ze sobą!

środa, 24 lutego 2016

Rozdział XII

         Poranne promienie wdzierały się przez szparę ciemnych zasłon do mojej sypialni. Kupując ten apartament nie przewidziałem, że przeklęte słońce będzie budzić mnie każdego ranka z przeraźliwego kaca. Zamrugałem kilka razy i położyłem poduszkę na zaspane oczy. Westchnąłem głęboko na myśl o dzisiejszym treningu. Wczoraj przegiąłem, poszedłem tylko na jednego drinka, a nawet nie pamiętam, na którym się skończyło. Odwróciłem się na drugi bok i podskoczyłem z wrażenia. Roznegliżowana blondynka leżała obok mnie. Przekląłem pod nosem i wyskoczyłem z łóżka. Zgarnąłem leżące na fotelu dresy i zamknąłem się w łazience. Stanąłem przy umywalce, przemyłem twarz zimną wodą i spojrzałem w swoje odbicie. Nienawidziłem tego uczucia, wstajesz rano i nie pamiętasz zupełnie nic, ślicznotka śpi koło ciebie, a ty nie wiesz nawet jak ma na imię. Nie potrafiłem znaleźć sobie dziewczyny, nie byłem facetem, który latał za nimi z kwiatkami, czekoladkami. Wolałem przygody na jedną noc, ewentualnie weekend. Po co się angażować i udawać, że jest się z kimś z miłości? Przecież to nie ma sensu.
         Cicho westchnąłem, po czym wykonałem wszystkie poranne czynności w dawno ustalonej kolejności. Zimna woda spływająca po rozgrzanym ciele przynosiła mentalne ukojenie, upewniając mnie w kilku sprawach. Nie mogłem przejmować się opinią brukowców nieprzerwanie publikujących moje zdjęcia z nocnych klubów, czy też zdaniem kolegów z drużyny, starających się podetknąć mi pod nos dziewczynę pozornie idealną do zakochania się. Przecież nie chciałem tego. Nie umiałem trzymać się jednej osoby. Kajać się przed nią, szeptać do ucha czułe słówka, obdarowywać niezliczoną ilością drobnych podarunków, a później patrzeć, jak odchodzi z innym. Bo dokładnie tak zawsze się to kończyło. Rozstaniem. Pełnym bólu i łez, ale tylko z mojej strony.
Ubrany w szorty oraz przewiewną, jasną koszulkę, wyszedłem z pomieszczenia. Spryskałem szyję odrobiną perfum, po czym zacząłem wrzucać do torby najpotrzebniejsze rzeczy. Korki, strój, ręcznik, nic nadzwyczajnego. Do kieszeni włożyłem portfel oraz telefon, a na małej, pospiesznie wyrwanej z notesu kartce napisałem krótką wiadomość do śpiącej jeszcze dziewczyny i po prostu wyszedłem. Do treningu pozostały jeszcze długie dwie godziny, ale nie chciałem tam być, gdy wstanie. Nigdy nie umiałem patrzeć im wtedy w oczy. Gdy mówiłem, że to nic nie znaczyło i mają zniknąć z mojego życia możliwie jak najszybciej. Może i byłem dupkiem, ale nie potrafiłem inaczej. Zbyt wiele razy zostałem skrzywdzony. Brukowce lubiły pisać i wymyślać różne historie, ale nikt nigdy nie poznał mojego prawdziwego oblicza. Tego jak cierpiałem po rozstaniu z Sol, ile bólu mi wyrządziła kłamiąc prosto w oczy, zapewniając o wielkiej miłości, a tak naprawdę rżnąć się potajemnie z moim bratem. Tamtego dni straciłem dwie najważniejsze osoby. Bliźniaka, który był jednocześnie przyjacielem oraz kobietę, którą kochałem nad życie. Myślałem, że już zawsze będziemy razem, że zostanie matką moich dzieci, a ona tak mnie oszukiwała.  Zatraciłem się w alkoholu, imprezach, panienkach na jedną noc... To pomagało mi, chociaż na chwilę zapomnieć. Może krzywdziłem te wszystkie dziewczyny, z którymi spałem, ale ja nie potrafiłem poczuć tego, co ludzie określają słowem miłość. Sypiając z nimi nie czułem nic, kompletnie nic. 

Zawiązałem sznurówki moich zielonych korków i wybiegłem na murawę. Silny, zimny wiatr sprawił, że po plecach przeleciał mnie nieprzyjemny dreszcz, a starannie ułożone włosy się rozwaliły. Głęboko westchnąłem na myśl o tym co czeka mnie za chwilę. Piłka była moją największą miłością, ale czasami, w szczególności po zakrapianych nocach miałem wszystkiego po dziurki w nosie. 
- Ktoś tu chyba nie w humorze jest - usłyszałem głos Sergiego i po chwili poczułem mocne klepnięcie w plecy. - Znowu przesadziłeś - zobaczyłem jego nieogoloną twarz naprzeciw mojej i ten martwiący się o wszystko wyraz twarzy. 
- Morały chcesz mi prawić? - warknąłem. 
- Nie, po prostu nie mogę patrzeć jak mój przyjaciel się kończy. Chcesz grać w pierwszym składzie, a upijasz się w co drugą noc. Zrób coś wreszcie z sobą - odpowiedział, posłał mi blady uśmiech i zaczął powolnym truchtem się ode mnie oddalać. 
Może miał rację. Może powinienem przestać. Ogarnąć się, odstawić alkohol, wrócić do dawnego, pozornie ułożonego i zakłamanie szczęśliwego życia. Ale nie umiałem. Raz spróbowałem, wytrzymując trzy dni i kończąc następnego z kacem w centrum Barcelony. Nie chciałem powtórki. Kolejny raz przeżywać sadzania na ławce w meczach z największymi ligowymi ogórasami, przez kilka głupich zdjęć w gazetach. To nie na moje nerwy.
Westchnąłem ciężko, pozwalając Jordiemu się wyprzedzić. Pobiegłem jednak zaraz za nim, bo doskonale wiedziałem, czym grozi obijanie się na treningu, który prowadził Enrique. Kolejną godzinką truchtania wokół ośrodka, w ostateczności sprzątnięciem szatni po zgrai nieokrzesanych facetów, co raz przytrafiło się biednemu Munirowi. Dlatego po prostu spuściłem głowę i wziąłem się do pracy, myśląc zarówno o wszystkim i o niczym.
- I tak po prostu ją przygarnąłeś? - spytał szeptem Rakitić, wyostrzając moje zmysły.
- A co miałem zrobić? W końcu to moja przyjaciółka. - Zmarszczyłem brwi, coraz bardziej wsłuchując się w słowa zrezygnowanego Alby. - Zresztą wcale się Isco nie dziwię, na jego miejscu postąpiłbym podobnie.
- Ja nawet nie potrafiłbym wyobrazić sobie takiej sytuacji. Jakby Raquel... - powiedział Ivan i potrząsnął szybko głową. - Nawet nie chcę o tym myśleć. 
Biegłem cały czas za nimi, krok w krok, analizując każde ich słowo. Na myśl, że Melodie może już nie być z Isco serce zaczęło mi bić szybciej. Dopiero po chwili stanąłem jak wryty, lekko dysząc i zacząłem ganić w myślach samego siebie. Czy to moja wina? Czy ja przyczyniłem się do ich rozstania? Może i jestem dupkiem, ale nigdy nie chciałem żeby ktoś cierpiał tak, jak ja. 
- Bartra! Specjalne zaproszenie chcesz? - usłyszałem wściekły krzyk Lucho. 
- Nie trenerze, przepraszam - mruknąłem i dołączyłem do kółeczka zgromadzonego na środku boiska. Stanąłem obok Jordiego, który nieprzerwanie rozmawiał z Chorwatem. 
- A jak ona się czuje? 
- Nie najlepiej. Siedzi w domu i się zamartwia. 
- To może chodźcie dzisiaj z nami na koncert? Mam dwa wolne bilety, moja siostra jednak nie przyjedzie. 
- Spróbuję ją namówić, ale nie wiem czy się uda. Dziękuję Ivan - Katalończyk posłał pomocnikowi szczery uśmiech, a ten kiwnął tylko głową na znak, że nie ma sprawy. 
- Mel to silna dziewczyna, da sobie radę.
Czyli jednak... Moje serce zabiło szybciej, w oczach pojawiły się łzy, a bliżej nieokreślona gula w gardle sprawiła, że zacząłem się krztusić. Co ja najlepszego zrobiłem?! Wpakowałem kogoś w bagno, z którego sam nie umiałem wyjść. Ot tak, po prostu, bo miałem kaprys, żeby zaliczyć pewną dziewczynę. Bo choć na chwilę chciałem zapomnieć o własnych problemach.
- Pieprzony idiota!
- Słucham? - Zrezygnowany podniosłem wzrok, patrząc prosto w oczy Enrique przypominające obecnie bardzo cienkie szparki. - Bartra, jak masz nam coś do zakomunikowania, to śmiało. Z chęcią Cię wysłuchamy.
- Nie trenerze, mówiłem o sobie.
Hiszpan uśmiechnął się kwaśno.
- Mam szczerą nadzieję, że nie o kimś innym.
Następnie podzielił nas na dwie w miarę równe drużyny, podał piłkę i zakomunikował gotowość do gry, na którą nie miałem najmniejszej ochoty. Jedyne, czego potrzebowałem, to spotkać się z nią. Zapytać, czy wszystko w porządku i wyciągnąć rękę. Zrobić to, czego ja potrzebowałem te kilka lat temu najbardziej i czego się nie doczekałem. Po prostu pomóc.


Zawsze myślałam, że znam siebie, że nigdy nie zaskoczę się tak mocno. Myliłam się... Teraz, gdy patrzę w lustro, nie wiem, kogo widzę. Próbuję oszukać samą siebie, że jest już lepiej, że to był znak, który chciał mi powiedzieć ile tak naprawdę łączyło mnie z Isco. Przez tyle miesięcy myślałam, że go kocham i nigdy nie przestanę. W najgorszych koszmarach nie wyobrażam sobie, że mogłabym go kiedyś stracić. Na dodatek z własnej winy. Bo to ja go zdradziłam i oszukiwałam. To ja udawałam każdego dnia, że to nic nie znaczyło... A znaczyło wiele. Bartra miał być nic nieznaczącą, jednonocną przygodą, a tak naprawdę za każdym razem, gdy zamykam oczy widzę jego uśmiech, rządek białych zębów, zielone oczy... Czuję dotyk jego rąk i pocałunki którymi obdarowywał całe moje ciało. Chciałabym zniknąć, zapaść się pod ziemie i zabrać ze sobą całe zło które wyrządziłam. Chciałabym żeby Isco był szczęśliwy i może kiedyś mi wybaczył...
Zacisnęłam powieki, starając się powstrzymać potok napływających łez, po czym z westchnieniem przeszłam do kuchni. Wyciągnęłam z szafki szklankę, nalałam do niej wody, pociągnęłam łyk... Niby najzwyklejsze czynności wykonywane przez każdego człowieka, a jednak sprawiały, że chciałam zapaść się pod ziemię. Zresztą jak wszystko wokoło. Nie mogłam wybaczyć sobie tego, co się stało. Tego, że straciłam Isco. Osobę, którą kochałam, kocham i z całą pewnością kochać będę. Należało sobie jednak zadać pytanie, jakiego rodzaju była to miłość, skoro teraz nieustannie myślałam nie tylko o nim, ale i o katalońskim obrońcy? A problem leżał w tym, że nie umiałam znaleźć na nie satysfakcjonującej odpowiedzi.
Naglący dzwonek do drzwi sprawił, że moje serce zabiło szybciej. Odłożyłam naczynie na blat, po czym stawiając kilka cichych kroków na wyłożonej panelami podłodze, podeszłam do drzwi. Poprawiając włosy spojrzałam w wizjer, spodziewając się ujrzeć twarz podsiwiałego listonosza bądź sąsiadki z trzeciego piętra, która nieustannie pożyczała produkty spożywcze od innych, ale nie. To był on. Dokładnie ten sam, co tamtego wieczora. Z tymi rozczochranymi, sterczącymi na wszystkie strony, ciemnymi włosami, błyszczącymi oczami i lekkim, niedogolonym zarostem na brodzie.
Moje ciało zastygło, nie potrafiłam zrobić nawet najdrobniejszego ruchu. Patrzyłam przez mały wizjer i nie mogłam uwierzyć, że to on. Nie mógł przyjechać do Jordiego, przecież trening dopiero co się skończył, zreszta Alba nie przyjaźnił się na tyle z Bartrą żeby spędzać z nim popołudnia. On musiał wiedzieć, że ja tu jestem, musiał... Nie wiedziałam co mam robić, otworzyć czy udawać, że nie ma mnie w domu. Nie chciałam tego spotkania, nie miałam siły kłamać, a tym bardziej mówić prawdy. On miał dla mnie nie istnieć...
Bezsilnie zjechałam na podłogę, oparłam się o białe drzwi i ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam żeby już sobie poszedł, żebym dalej mogła rozpaczać w samotności. Pukanie nie ustępowało, wręcz przeciwnie, było coraz głośniejsze. 
- Melodie wiem, że tam jesteś! Otwórz te drzwi, chcę tylko porozmawiać. Proszę - usłyszałam jego głos i zadrżałam. Katalończyk miał coś co sprawiało, że cały czas siedział w mojej głowie i nie potrafiłam się tego pozbyć. Sprawiał, że moje serce zaczynało bić szybciej...
 
 
od autorek: Przepraszamy za ten poślizg. Kolejny już... To straszne, gdy patrząc na datę publikacji ostatniego posta uświadamiasz sobie, że dopadła Cię jakaś beznadziejna passa i niemoc w pisaniu. Ale już jest lepiej. Myślę, że sobie poradziłyśmy. I że wy nam, oczywiście, wybaczycie:)