poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział VII

Nic nigdy nie wywołało u mnie tak radykalnych kroków. Zawsze myślałam, że jestem jedną z tych zdecydowanych osób. Wiem, czego chcę i innym nic do tego. Dopiero wtedy zaczęłam na poważnie zastanawiać się, jak powinno wyglądać może życie. Czy to aby na pewno Isco jest tym jedynym. I w ogóle dlaczego zgodziłam się na tą cholerną noc z Marciem! Pytań było tysiące, odpowiedzi żadnej.
Drżącymi dłońmi ściskałam telefon starając się odnaleźć język w ustach. Nagle go zabrakło, co wbrew pozorom nie dziwiło mnie tak mocno. Dławiłam się każdym słowem pchającym się na światło dzienne, myślą znajdującą się w mojej głowie. Zaczynałam też uświadamiać sobie, jak zmieniają mnie kłótnie z ukochanym... No właśnie! Nadal mogę go tak nazywać? 
- Halo? Jesteś tam? - powiedziałam niepewnie.
- Jestem, ale spałem. Wiesz, że nie lubię jak się mnie budzi - powiedział zaspany.
- Ty ciągle śpisz. Mam problem, cholerny problem.
- Jesteś z Isco na romantycznym weekendzie i masz czas do mnie dzwonić? Co jest?
- Dlaczego nie powiedziałeś, że też macie wolne?
- A co ma jedno do drugiego?
- To, że Bartra tu jest - stwierdziłam i pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.
- Co kurwa?!
No tak, od razu się rozbudził.
- Jordi, co ja mam robić? Gubię się w tym wszystkim.
- Spokojnie. Nic się nie dzieje, musisz się uspokoić. Rozumiesz? Isco nie może się zorientować.
- Wiem, ale.. Boję się... - wyszeptałam.
- Omijaj go szerokim łukiem i graj. Przestań o nim myśleć, natychmiast. On dla Ciebie nie istnieje! - mówił prawie krzycząc. Potrząsnęłam twierdząco głową w nadziei, że Jordi domyśla się mojego gestu. - Jesteś silna, pamiętaj o tym. I proszę cię, nie wywiń nic głupiego.
- Obiecuję - westchnęłam, zaciskając piekące powieki. 
- Zadzwoń, jak wrócicie do Madrytu.
- Jasne. Dziękuję Jordi. Dobranoc.
Roześmiał się dźwięcznie, doprowadzając mnie tym do szaleństwa. Mimo wszystko lekko się rozluźniłam, również unosząc kąciki ust.
- Była dobra, póki mnie nie obudzono - wywróciłam oczami, nieznacznie prychając. - Ale uznajmy, że wybaczam. Sprawa zaliczana do ważnych.
- Jasne Alba, lepiej idź już uprawiać swoje hobby i nie marudź!
- Dobra Orozco. Tyle, że spanie wcale nie jest moim hobby!
Rozłączyłam się. Opadłam na łóżko, ściskając w dłoniach jasny materiał hotelowej pościeli. Ten wyjazd miał być naszym czasem. Chwilą, w której wszystko wróci do normy. Odskocznią od codzienności. A w ostateczności niczym ostatnia kretynka musiałam rozpaczliwe ukrywać wszelkie skutki najgorszej zdrady, jakiej mogłam się dopuścić.


Uśmiechnęłam się, czując ciepłe promienie słońca na mokrej skórze. Potrząsnęłam delikatnie głową, usilnie starając się strząsnąć krople wody z nieskładnie ułożonych włosów. Krótko mówiąc stosowałam się do zaleceń Jordiego. Nie byłam przekonana co do słuszności podjętej decyzji, jednak nie miałam większego wyboru. Kochałam Isco. Zawsze był dla mnie najważniejszy. I nie mogłam stracić go przej jedną, głupio przeżytą noc. 
Zadrżałam, kiedy piłkarz położył dłonie na mojej talii. Przymknęłam powieki, rozkoszując się tą chwilą. Nie musiałam długo czekać. Andaluzyjczyk momentalnie zaczął całować mnie po szyi, coraz mocniej przyciskając ciało do własnego torsu. Serce przyspieszyło, a krew w żyłach zawrzała. Normalna reakcja. Stado motyli w żołądku zawsze wznosiło się do lotu, gdy mnie dotykał. Pragnęłam jego bliskości, byle tylko zapomnieć o wszystkim, co rodziło się w mojej głowie. Wplotłam palce w jego kruczo czarne włosy i spojrzałam wprost w ciemne tęczówki. Delikatnie uniosłam kąciki ust i pocałowałam jego malinowe usta.
- Kocham cię - wyszeptał.
- Ja ciebie też - odparłam. Mówiłam to jak najbardziej szczerze.
Mocno pragnęłam, aby wszystkie wyrzuty sumienia i wątpliwości zniknęły. Chciałam być znowu szczęśliwa u jego boku, przecież to z nim miałam dzielić przyszłość i przeciwstawiać się wszystkim problemom. A teraz? Teraz największym problemem był krzątający się po hotelu Katalończyk! Ale to wszystko moja wina. Gdyby nie wrodzona głupota, gdybym się z nim nie przespała, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Jaką ja jestem idiotką!
Leżeliśmy w łóżku okryci jedynie cienkim, białym prześcieradłem. Francisco z szerokim uśmiechem na ustach zaplatał sobie moje włosy wokół palców i cały czas powtarzał jak bardzo mnie kocha i ile dla niego znaczę. Łzy same cisnęły się do oczu. Nie wytrzymałam i po chwili pozwoliłam spłynąć jednej z nich po moim policzku.
- Dlaczego płaczesz? - zapytał się z troską w głosie i szybko starł kciukiem słony płyn.
- Nie zasługuje na Ciebie - stwierdziłam szeptem, zgodnie z prawdą. - Jesteś dla mnie taki dobry, troszczysz się, robisz wszystko żebym była szczęśliwa. Nie jestem tego warta.
- Kochanie, co ty za bzdury opowiadasz? Jesteś najbardziej wartościową kobietą, jaką znam. Całym moim życiem!
Zacisnęłam wargi, czując silny ucisk w okolicach serca. Krwawiłam wewnętrznie. Cierpiałam. Nie mogłam znieść takich deklaracji wiedząc, jak strasznego czynu się dopuściłam. Myśląc o tym, że nie miał pojęcia, kto tak naprawdę leży w jego objęciach. Codziennie przytula się do niego z delikatnym, choć mocno nieszczerym uśmiechem. W rzeczywistości byłam zwykłym tchórzem. Bo mogłam mu powiedzieć. Ale nie umiałam. Może nawet nie chciałam. 
Potrząsnęłam głową, przykładając twarz do koszulki Hiszpana. Potrzebowałam chwili wytchnienia. Momentu, w którym nie musiałabym zamartwiać się o naszą przyszłość. Moją przyszłość. 
- Przepraszam Isco, plotę od rzeczy - westchnęłam trzęsącym się z nadmiaru emocji głosem. - Pójdę się przejść, może mi przejdzie. 
Delikatnie uniósł kąciki ust, ukazując błyszczące iskierki w tych swoich pięknych tęczówkach. Kochałam się w nie wpatrywać. Uwielbiałam spędzać godziny na tej czynności, choć tak naprawdę nigdy mu tego nie wyznałam. Zakochałam się w każdej, nawet najmniejszej części zarówno jego ciała, jak i osobowości, a mimo wszystko potrafiłam zdradzić tą miłość. 
- W takim razie wybieramy się na spacer.
- Nie! - zawołałam zbyt gwałtownie. Piłkarz zmierzył mnie wzrokiem, marszcząc z lekka brwi. - Po prostu obiecałam Cassie, że do niej zadzwonię. 
Strzał w dziesiątkę! Teraz z całą pewnością pozwoli mi troszkę od siebie odpocząć. 
- Faktycznie, moja obecność przy waszej jakże interesującej konwersacji może okazać się kompletnym niewypałem. - Zaśmiałam się, przytakując. - Tylko wróć szybko. 
- Obiecuję. 
Schowałam telefon i kartę pokojową do małej torebki i wyszłam na korytarz. Musiałam się uspokoić, tak jak mówił Jordi. Nie mogę dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Jeżeli chcę żeby wszystko wróciło do normy, muszę wybaczyć najpierw sobie. Pamiętać, że ta noc nic nie znaczyła, że to Isco jest najważniejszy. Inaczej nigdy nie będę już szczęśliwa.
Spacerowałam wąskimi uliczkami ogrodu otaczającego teren całego hotelu. Wiał delikatny wiatr, słońce mocno świeciło, z oddali było słychać śpiew ptaków. Marzyłam żeby obudzić się wreszcie z tego koszmaru. Dlaczego wszystko potrafi się tak po prostu posypać niczym domek z kart? Jedna nieprzemyślana decyzja może doprowadzić do ruiny czyjegoś życia?
Usiadłam na ławce przy plaży z pięknym widokiem na morze Śródziemne. Odetchnęłam z ulgą i wyrzuciłam z siebie wszystkie złe emocje. Pojedyncze łzy spływały po moich policzkach. Jestem idiotką!
- Nie ładnie to tak wychodzić bez pożegnania - usłyszałam znajomy głos. No nie, dlaczego to musiał być on?! - Pięknie wyglądasz.
- Zgubiłeś gdzieś swoją nową panienkę? - zapytałam zirytowana.
- Sama się zgubiła, ja jej szukać nie będę - powiedział z szerokim uśmiechem. - Zresztą, nawet nie wiem jak miała na imię.
- To mnie akurat nie dziwi.
Pokręcił sarkastycznie głową, zbywając powyższe słowa.
- Wróciłaś do Isco.
- Tak, ale nie zamierzam z Tobą o tym rozmawiać - stwierdziłam ostro, po czym wstałam z ławki.
- Zaczekaj! - chwycił moją dłoń i przyciągnął do siebie. Stanęłam na wprost. Nasze ciała były niebezpiecznie blisko, czułam zapach jego perfum, ciepło, dotykałam mięśni, które lekko opinał materiał jasnej koszulki. - Jak będziesz mnie potrzebować to dzwoń. O każdej porze - dodał i wcisnął w moją dłoń kartkę z numerem telefonu. - Będę czekał. 
Pocałował mnie w policzek i tak po prostu odszedł. Zostawił za sobą kupę bałaganu, dokładając do tego jeszcze dzisiejsze wydarzenia. Nie do końca wiedziałam, czy będę w stanie sobie z tym wszystkim poradzić. Czy dam radę sprostać przeciwnościom losu, które na mojej drodze stawia strasznie niesprawiedliwe życie. Chociaż... czy w moim przypadku było ono niesprawiedliwe? Zdradziłam najwspanialszego chłopaka na świecie z mężczyzną mającym na koncie więcej partnerek, niż ja wypitych puszek Red Bulla, oszukiwałam go na każdym kroku i do tego podniecałam się obecnością stopera Barcelony, jak by był nie wiadomo jak ważną dla mnie osobą. Nie. Zdecydowanie zasłużyłam sobie na taki los. Miałam cholerne szczęście, że nie było gorzej.
Wstałam, otrzepałam dół sukienki z kurzu i schowałam karteczkę do torebki uprzednio dokładnie jej się przyglądając. Nie rozumiałam, jaki miał w tym interes. Po co w ogóle dał mi ten numer. I niby od kiedy był wspaniałomyślnym przyjacielem uroczo dbającym o kobiety, z którymi wylądował w łóżku? To zdecydowanie musiała być jakaś pułapka. Do dzisiaj mogłam wspominać chwilę wpisania numeru Isco do pamięci telefonu. Wyglądało to zupełnie inaczej. Bez pocałunków w policzek czy napiętej atmosfery. Powietrze przepełniała raczej słodycz jego uroku i cała masa niepotrzebnego, obustronnego stresu. Każde było przekonane co do prawdziwości swoich uczuć. Każde chciało spędzić resztę życia z tym drugim. Dzielić z nim swoją codzienność, całować na powitanie i pożegnanie, przytulać i pocieszać w gorszych chwilach. Nadal do tego dążyliśmy. Bo przecież kryzysy zdarzają się nawet najlepszym, prawda?
Jak choćby zdrada Cristiano. Zabawił się, z tej zabawy wyszedł junior, a Irina mimo wszystko nadal ciągnie ich związek ku górze. Są razem. Cieszą się swoją obecnością. Planują przyszłość. Założenie prawdziwej rodziny, danie młodemu jak największej dawki szczęścia.
Problem polegał w tym, że Portugalczyk nie sika za swoją byłą. Wręcz przeciwnie, nie utrzymuje z nią żadnych kontaktów. Ja, w przeciwieństwie do niego, zachowywałam się w towarzystwie Bartry niczym naiwna, zakochana nastolatka z amerykańskich telenoweli. To się musiało wreszcie skończyć!
Z takim postanowieniem wróciłam do hotelu. Nadal nie miałam jednak pewności co do jego realizacji.