niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział X

Chciałbym znów patrzeć na nią tak, jak kiedyś. Widzieć błysk w jej oczach, ten uśmiech dający mi kopa do dalszego działania, motywację. Nie mogłem pogodzić się z myślą, że Melodie nie jest już moja. Czułem, że ktoś dawno temu zabrał mi prawo do kochania jej. Dziewczyna, która była moim największym skarbem, miłością mojego życia, znajdowała się teraz w równoległej rzeczywistości. Nie była ze mną szczera, nie patrzyła na mnie tak jak kiedyś. Kochałem ją całym sercem, dlatego chciałem walczyć o ten związek. Poszedłem za radą Ikera, po treningu wsiadłem w samochód i pojechałem do centrum. Zaparkowałem przed jednym z najbardziej ekskluzywnych jubilerów w Madrycie. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Wszystko się błyszczało, a w powietrzu wyczuwalny był zapach wanilii. 
- Mogę w czymś panu pomóc? - zapytała ekspedienta.
- Szukam... pierścionka - powiedziałem niepewnie.
- Z brylantem? Mamy piękną, najnowszą kolekcje. Dopiero wczoraj przyjechała. Zaraz panu wszystko pokażę - podeszła do szklanego regału i wyjęła paletę z pierścionkami. - Jaki narzeczona ma rozmiar? 
- Szesnastkę chyba.
- To w tym momencie mamy pięć modeli, ale na zamówienie możemy zrobić każdy. Tutaj ma pan piętnasto karatowy brylant, a tutaj dwudziesto - powiedziała i położyła wskazane pierścionki na tacce obok. - Co pan o nich myśli? 
- Ładne, ale...
- Nie tego pan szuka, rozumiem. To może ten? 
- Przepraszam, ale ja chyba nie mogę - stwierdziłem i szybko wybiegłem z pomieszczenia. Chłodne, madryckie powietrze uderzyło mnie w twarz. Moje serce biło jak szalone. Coś sprawiło, że nie mogłem patrzeć dalej na te pierścionki. Zamiast pięknej wizji ślubu, dzieci i domu z ogródkiem wiedziałem Melodie z Bartrą, razem, szczęśliwych. Łzy cisnęły mi sie do oczu, to wszystko mnie przerastało. Myśl, że mogła robić z nim rzeczy, które do niedawna robiłem z nią tylko ja przywoływała niesamowicie wiele cierpienia. Sprawiała, że uginałem się pod własnym ciężarem.
Usiadłem na ławce. Wziąłem parę głębszych oddechów, starając się uspokoić. Nie mogłem w takim stanie wrócić do domu. Nie chciałem zepsuć tego wszystkiego jeszcze bardziej. Wyjąłem z kieszeni karteczkę z niedbale nakreślonymi cyferkami i z oszołomieniem zacząłem się zastanawiać, jak teraz będzie wyglądać moje życie. Bez niej... Wszystko się zmieni.
Na papierze zamajaczyło kilka mokrych plam. Łzy spływały po moich policzkach jedną strużką, skapywały z brody nie tylko na ubranie, ale i ten głupi świstek, który w jednej chwili potrafił zniszczyć moją pozornie idealną przyszłość. Pozbawić mnie perspektyw oraz tego, co liczyło się dla mnie najbardziej - miłości.
Drżącymi dłońmi wyjąłem z kieszeni telefon i wystukałem numer Ikera. Nie miałem odwagi do niego zadzwonić, napisałem więc krótkiego sms-a.
"Chyba nie dam rady. Muszę odpuścić. To nie ma sensu."
Po krótkim namyśle wysłałem go. Nie czekając na odpowiedź wróciłem do samochodu. Trochę zbyt mocno trzaskając drzwiami wsiadłem do środka, włączyłem muzykę, oparłem głowę o kierownicę i po prostu się rozpłakałem. Schodziło ze mnie wszystko, co przez ostatnie kilka dni zbierało się w moim sercu. Jednocześnie czułem ulgę, ale i zastanawiałem się, czy poddanie się bez walki jest w stu procentach dobrym rozwiązaniem. Bo przecież zależy mi na niej, prawda?
Na dźwięk przychodzącej wiadomości tekstowej podskoczyłem. Szybko odblokowałem ekran i z zaskoczeniem zauważyłem, że to nie Casillas napisał. Raquel... Zapomniałem, że zostawiłem jej na szafce swój numer!
"Nacho wywalił mnie z domu. Powiedział, że nigdy nic dla niego nie znaczyłam. Moglibyśmy... Pogadać?"
Patrzyłem na treść wiadomości przez kilka minut. Nie wiedziałem, czy mam do niej zadzwonić, czy może odpisać. Czy zwyczajnie zostawić bez odpowiedzi. Wiedziałem, że gdybym zadzwonił nie potrafiłbym wypowiedzieć żadnego słowa. Głos załamałby mi się na pierwszym wydanym dźwięku. Musiałem się uspokoić żeby wrócić do domu, odegrać swoją role i zastanowić się co dalej. Przecież nie będę mógł całe życie udawać, że nic się nie zmieniło. 

***
Nienawiedziłam sprzątać, to była moja pięta Achillesowa. Mogłam gotować, prasować czy piec, ale nie ścierać kurze. Byłam chora, gdy musiałam to robić. Najchętniej to wynajęłabym kogoś, ale za każdym razem, gdy o tym myślałam zbierałam się w sobie i czyściłam te przeklęte szafki.
Łazienka i sypialnia czyste, teraz został tylko salon. Na szczęście gorsza część już za mną. Byłam paskudną bałaganiarą, nie przeszkadzała mi sterta papierów na biurku czy kubek po wczorajszej kawie na stoliku w kuchni. Nie byłam perfekcyjną panią domu, ale nikt nigdy tego ode mnie nie wymagał. Całe szczęście! Isco z Jordim sie zawsze ze mnie śmiali, bo były dwa miejsca, w których zawsze panował u mnie naskazitelny ład i porządek. To była moja garderoba i torebka. Zawsze potrafiłam znaleźć w nich to czego potrzebowałam. Isco patrzył i patrzył w tą szafę i nic nie widział, a ja podchodziłam i od razu miałam to, co chciałam. 
Czyściłam dywan, gdy usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. Isco wrócił z treningu. Nie zważając na jego obecność w domu dalej wykonywałam swoją pracę. Przełknęłam głośno ślinę, gdy przechodząc obojętnie obok mnie rzucił klucze na komodę i zamknął się w sypialni z przerażającym trzaskiem drzwi. Aż podskoczyłam, mając wrażenie, że zaraz wylecą z futryny.
Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Więc tak to miało teraz wyglądać? Będziemy się unikać, przy znajomych udawać, że wszystko jest okej, aż podczas kolejnej imprezy on znów pójdzie obściskiwać się z obcymi laskami, a ja... Przygryzłam dolną wargę z bezradności. Przecież ta cała sytuacja była tylko i wyłącznie moją winą.
Usiadłam na kanapie, chowając twarz w poduszkach. Najgorsze było wspomnienie dłoni Bartry błądzących po moim nagim ciele. Podniecających mnie z każdą sekundą coraz bardziej i sprawiających, że zapominałam dosłownie o wszystkich nawiedzających mnie strapieniach. Pamiętałam te chwile zadziwiająco wyraźnie. Zbyt wyraźnie jak na kogoś, kto ponoć swojej zdrady cholernie żałował.
W przypływie emocji sięgnęłam po torebkę. Nie byłam pewna, czy dam radę do niego napisać, ale chciałam spróbować. Zobaczyć, czy naprawdę zależy mu na mnie bardziej, niż na tych wszystkich innych będących jedynie seksownymi zabawkami. Spojrzałam w miejsce, gdzie powinna znajdować się karteczka z jego numerem i przerażona stwierdziłam, że jej tam nie ma. Czując, jak moje serce przyspiesza wysypałam zawartość torebki na stolik do kawy i nerwowo rozrzuciłam palcami. Kilka przedmiotów spadło na podłogę z głuchym odgłosem, jednak zupełnie się tym nie przejmowałam. Gdzie była ta cholerna kartka?!
- Tego szukasz?
Odwróciłam się i na widok Isco trzymającego w dłoni papier z kilkoma cyferkami zamarłam. Po moich policzkach spływały łzy sprawiając, że stałam się otwartą księgą, z której można wyczytać dosłownie wszystkie uczucia. Czyli on o wszystkim wiedział...
- Isco to nie tak - wyszeptałam.
- A jak? - zapytał, a ja nie potrafiłam kłamać prosto w oczy, coś mnie blokowało. Sprawiało, że czułam, że to najwyższy czas żeby sprostać temu wszystkiemu - Nawet ja nie mam jego numeru...
- Isco proszę...
- Zapytam wprost, spałaś z nim? 
- To był błąd, pieprzony błąd, którego nie mogę wymazać choć bardzo bym chciała - odpowiedziałam i spojrzałam na niego ze strachem. W jego oczach było tyle bólu i złości. Czułam, że właśnie tracę faceta z którym tyle przeżyłam. 
- Jak mogłaś? Ufałem ci, wierzyłem, że mam jakieś chore urojenia i tak naprawdę nic się między nami nie zmieniło. A ty przez tyle czasu mnie oszukiwałaś. Byłem gotowy zrobić dla ciebie wszystko, a ty mnie zdradziłaś. Z największym idiotom jakiego znam. 
- Ja nie chciałam, uwierz mi - powiedziałam, a pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. 
- Za długo wierzyłem w coś co już nie istnieje. Mieliśmy być razem, na zawsze, mieliśmy stworzyć rodzine. Oglądałem pieprzone pierścionki z brylantami, a ty mnie zdradziłaś. Nie ma już nas, dobrze o tym wiesz - krzyczał przez łzy.
- Kocham cię...
- Kogo ty chcesz oszukać? Jak wrócę ma cię już tu nie być - wziął do ręki kluczyki od samochodu i kurkę, którą przerzucił przez krzesło w kuchni - A, i jeszcze jedno. Nie licz, że Bartra cię przyjmie teraz z otwartymi ramionami - dodał i trzaskając drzwiami wyszedł z naszego wspólnego mieszkania. Załamana osunęłam się na ziemie i rozpaczliwie zaczęłam płakać. Straciłam go na zawsze. On mi już nigdy nie wybaczy. Musiałam się zebrać w sobie, spakować swoje rzeczy i się wyprowadzić. Tylko gdzie? Przecież ja w Madrycie nie mam nikogo oprócz Isco. Pojadę do Barcelony, ale nie do Bartry, bo Andaluzyjczyk ma raczej, on na mnie nie czeka. Moją ostatnią deską ratunku jest Jordi...

środa, 11 listopada 2015

Rozdział IX

       Wakacje się skończyły. To zdanie chyba najlepiej określało zarówno fizyczny, jak i psychiczny stan mojego życia. Powrót do Madrytu kosztował mnie wiele nerwów, bowiem ani ja, ani jak zauważyłem Melodie nie czuliśmy się we własnym towarzystwie komfortowo. Co jakiś czas spoglądałem spode łba na jej zmarnowane ciało. Chodziła zgarbiona, przybita, do reszty zasmucona. Nie odważyłem się na wykonanie jakiegokolwiek kroku. Przytulenia, pocieszenia, przeprowadzenia zwykłej, podnoszącej na duchu rozmowy. Nie miałem na to siły. Potrzebowałem chwili odetchnięcia. Jeśli czegoś byłem w tamtym czasie pewien, to właśnie tego, że póki nie rozwiążę sprawy numeru Bartry, nie będę umiał zachowywać się w stosunku do niej tak, jak kiedyś. 
Problem leżał gdzie indziej. Wchodząc do samolotu, zamawiając taksówkę, otwierając drzwi do klatki schodowej czy też wnosząc bagaże przez próg byłem niemal przekonany, że mam rację. Wcześniej w to nie wierzyłem. Starałem się wymazać wszystko z pamięci, myśleć racjonalnie i dojść do jakiegoś spójnego rozwiązania. Każdy wniosek posuwał mnie jednak coraz bliżej tego, co najprawdopodobniej stało za moimi plecami. Do romansu Mel i Marca. 
Można to porównać do złego snu, z którego chciałem się szybko przebudzić. Nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca we własnym domu, na treningach, nigdzie. Byłem jak cień samego siebie, nic mnie nie cieszyło, nawet pieprzona piłka. Po nocach nie mogłem spać, gdy tylko zamykałem oczy, pojawiał się obraz Melodie razem z Marciem. Moja wyobraźnia wytwarzała przeróżne straszne obrazy. Nigdy nie sadziłem, że kiedykolwiek będę wątpił w uczciwość i wierność mojej ukochanej.
Usiadłem na kanapie jak najdalej od Mel, to wszystko mnie przerastało. Nie mogłem nawet na nią spojrzeć, to było okropne! Wziąłem do ręki szklankę z napojem i zrobiłem łyk. Zwykła cola nie była wystarczająca na dziś wieczór. Poderwałem się z miejsca, poszedłem do garderoby, wziąłem kurtkę i zacząłem rozglądać się za kluczykami od samochodu.  
- Wychodzisz gdzieś? - usłyszałem cichy głos Melodie.
- Tak, muszę coś załatwić.
- Czemu nic nie mówiłeś? Nie robiłabym kolacji.
- Tak wyszło. Będę jakoś później. Cześć - powiedziałem krótko i wyszedłem z naszego domu, żeby zakończyć własne cierpienie. 
Wsiadłem do samochodu i głęboko westchnąłem. Łzy cisnęły mi się do oczu, nie mogłem się uspokoić. Nie rozumiałem, dlaczego nic wcześniej nie zauważyłem. Przecież musiały być jakieś znaki, wskazówki. Zanim odjechałem, siedziałem kilkanaście minut bezczynnie w garażu i tępo wpatrywałem się w szare ściany za oknem. Sam do końca nie wiedziałem, w którą stronę zmierzam i co w takich chwilach powinienem zrobić. Moje serce jakby stało. Nie biło, nie dawało najmniejszych oznak życia. Ściśnięte do granic możliwości tylko krzyczało i prosiło, bym się z nią pogodził. Ale nie umiałem. Nie potrafiłem znów jej przytulić, pocałować czy wyszeptać do ucha, jak bardzo jest piękna ze świadomością, że to samo robi największy casanova świata. Bo Marc Bartra do prawdziwej miłości się akurat nie nadawał.
Mijałem coraz to kolejne uliczki mocno zaciskając palce na kierownicy. Starałem się nie myśleć. Skupiałem uwagę na najmniej interesujących rzeczach jak reklama pasty do zębów, mężczyzna wyprowadzający psa na spacer czy kobieta trzymająca na rękach niemowlę... Małą kruszynę, o której zawsze marzyłem. I na którą Melodie nigdy nie była gotowa.
Po moich policzkach spłynęło kilka łez. Ile ja miałem lat? Dwadzieścia dwa? To nie czas na dzieci! Zawsze tak to sobie tłumaczyłem. A później patrzyłem na takiego Jamesa, Neymara czy Jese i wszystko po raz kolejny wprowadzało mnie w niezwykle wielki dołek. Prawda była taka, że ani ja nie byłem w stanie spełnić marzeń ukochanej, bo nie chciałem zostać starym, bezdzietnym facetem szlajającym się po najodleglejszych zakamarkach świata, ani ona nie potrafiła przyczynić się do ziszczenia moich pragnień, ponieważ nie miała najmniejszego zamiaru rodzić dzieci i mieszkać w maleńkim domku pod Madrytem. Pasowaliśmy do siebie jak pies z kotem. Czyli wcale.
Ale kochałem ją najbardziej na świecie. Od dnia, w którym się poznaliśmy wiedziałem, że jest wyjątkowa, jedyna, idealna dla mnie. A teraz? Teraz nie wiem już nic. Nie wiem kim dla niej jestem, czy nadal mnie kocha, ba, czy kiedykolwiek kochała.
Mijałem kolejne uliczki Madrytu i nie wiem jak, bo tego nie planowałem, znalazłem się pod jednym z miejscowych klubów. Zaparkowałem moje czarne audi przy głównym wejściu i po chwili stanąłem się w królestwie zabawy, kolorowych świateł, głośnej muzyki i alkoholu. Podszedłem do baru i zamówiłem mocnego drinka. Jedyne o czym marzyłem to odciąć się od tego wszystkiego. Chciałem choć na chwilę zapomnieć o tej cholernej niepewności. Rozejrzałem się po całej sali, większość stolików była zajęta. Zrezygnowany pokręciłem głową i zatrzymałem swój wzrok na brunetce siedzącej na jednym z tarasów. Mimo dość ograniczonej widoczności spowodowanej laserami i dymem wydawała się sympatyczna, interesująca. Raz kozie śmierć. Podszedłem do niej i zapytałem.
- Mogę się dosiąść? - Dziewczyna oderwała wzrok od swojego kolorowego drinka i spojrzała na mnie ciemnymi oczami. Były niesamowite! Czarujące i... i takie wyjątkowe.  
- Jasne, siadaj. - Delikatnie się uśmiechnęła, wskazując miejsce naprzeciwko.
- Francisco jestem, ale mów mi po prostu Isco. - Pokazałem rządek swoich białych ząbków.
- Raquel - odpowiedziała i zaczęła się bawić słomką w szklance. Kompletnie nie interesowała ją moja osobą. Musiałem zadziałać, w końcu jestem Isco Alarcón!
- Nie przyszłaś tu chyba zawierać nowych znajomości, prawda?
- Przyszłam się upić.
- To w sumie tak jak ja.
- Dziewczyna? - zapytała i spojrzała na mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami. Jej wzrok odbierał mi mowę.
- Tak jakby - wydusiłem z siebie - Chłopak?
- Tak jakby - odpowiedziała i zaczęła się śmiać.
- Zobacz ile nas łączy. Możemy upić się razem. 
- Zdecydowanie nie mam nic przeciwko. - Odgarnęła ciemne pasma do tyłu, nieznacznie unosząc kąciki pomalowanych na czerwono warg. Zapadła cisza, której żadne z nas w tamtej chwili nie chciało. - Co się stało?
Spuściłem wzrok, delikatnie zagryzając dolną wargę.
- Między mną a nią? - Przytaknęła, więc postanowiłem kontynuować. - Mam wrażenie, że mnie zdradza. Z największym idiotom, jakiego znam.
Raquel prychnęła, pociągając ze szklanki porządny łyk.
- Nacho zrobił dziecko mojej siostrze. Oczywiście wypierał się wszystkiego przez pełne dziewięć miesięcy i głupia mu wierzyłam. - Po jej policzkach spłynęło kilka łez, które od razu zapragnąłem zetrzeć. - Ale wczoraj przyszły wyniki badań DNA. One otworzyły mi oczy, pokazały, z jakim paskudnym typem żyłam przez bite trzy lata. Kogo kochałam i w pewnym sensie nadal kocham. Bo z miłości nie da się od tak wyleczyć, choć uwierz mi, bardzo, bardzo bym chciała. - Pociągnęła nosem, starając się usilnie i bezskutecznie opanować napad płaczu. - Czemu... Cz-czemu darzę miłością osobę o tak paskudnej osobowości? Zdolną kłamać, oszukiwać, zdradzać? Gdyby się wtedy chociaż do tego przyznał...
Ukryła twarz w dłoniach, bo wiedziała, że nie da rady dłużej walczyć z cierpieniem. Moje serce z kolei nagle ścisnęło się do wielkości małego orzeszka. Czułem niewyobrażalną potrzebę przytulenia jej i uspokojenia. Widziałem w niej Melodie. Tą kruchą dziewczynę, w której parę lat temu zakochałem się bez opamiętania. Którą chciałem chronić, mieć zawsze przy sobie, cieszyć się nią i w przyszłości wychowywać nasze dzieci. Ale teraz już niczego nie byłem pewien.
- Wiesz, co chcę teraz zrobić, prawda?
Pokiwała głową, nawet na mnie nie patrząc.
- Zrób to, proszę.
Wstałem, odstawiłem pustą szklankę na siedzenie i najdelikatniej jak tylko potrafiłem objąłem jej zmarnowane ciało. Naczynie, które trzymała w dłoni spadło na podłogę rozbijając się na tysiące kawałeczków. Ramiona zarzuciła na moją szyję, a twarz schowała w koszulce, która zaraz była mokra od słonych łez. Zupełnie mi to jednak nie przeszkadzało.
- Przepraszam Isco, musiałam się komuś wygadać. - powiedziała zakłopotana i starła rozmazany na policzkach tusz.
- Rozumiem, bardzo dobrze cię rozumiem.
- Pójdę już, tak będzie chyba lepiej. - chciała wstać z miejsca ale jej to uniemożliwiłem chwytając ją za rękę.
- Poczekaj, chcieliśmy się upić przecież. A ja nie lubię sam pić. - powiedziałem, a Raquel ślicznie się uśmiechnęła.
- No dobrze, zostanę.
Resztę wieczoru spędziliśmy przy kolejnych drinkach i wspólnych tańcach. Jak się okazało Raquel ma bardzo słabą głowę i po trzecim drinku nogi się pod nią uginały. Moje nocne wypady z Ramosem sprawiły, że potrafiłem wypić naprawdę dużo, a nadal kontaktowałem. W odróżnieniu do poznanej tego wieczora Hiszpanki.
- Raquel, koniec tego picia. Masz już dość. - wziąłem od niej pełną szklankę z alkoholem.
- Ej! - krzyknęła oburzona - Ja to piłam.
- Zawiozę cię do domu. - powiedziałem nie zważając na jej protesty.
- Ale ja nie chcę.
- Chodź, tak będzie lepiej. Zaufaj mi.
- Ufam. - wyszeptała i przykleiła się do mojego ramienia - Do domu! - zawołała.
- Gdzie mieszkasz?
- Nie pamiętam. - powiedziałam i zaczęła się śmiać.
- Jak to nie pamiętasz?
- Normalnie. - słodko się uśmiechnęła. Głęboko westchnąłem i podtrzymując ją zawołałem taksówkę. Wsiedliśmy do białego auta które zawiozło nas pod najlepszy hotel w mieście. Nie mogłem jej przecież zostawić samej. A do domu też nie mogłem jej zabrać. Co by pomyślała Melodie? Zresztą, nie interesuje mnie to w tym momencie. Wziąłem śpiącą Raquel na ręce i położyłem do dużego łóżka. Przykryłem ją białym prześcieradłem i odgarnialiśmy brązowy kosmyk włosów.
- Dobranoc Raquel. - szepnąłem.
- Zostań, proszę. - wymamrotała przez sen.
- Dobrze, zostanę. - powiedziałem cicho i położyłem się na małej kanapie.


        Pół nocy nie mogłam spać, Isco nie wracał, nie odbierał telefonów, martwiłam się o niego jak cholera. Wyobrażałam sobie najgorsze. Nie wiem co bym zrobiła gdyby coś mu się stało, przecież był dla mnie tak ważny. Nie istotne jest to czy go kocham czy już nie, on zawsze będzie jedną z najważniejszych osób w moim życiu.
Siedziałam na kanapie z podkulonymi nogami, owinięta popielatym kocem ze szklanką gorącej herbaty w ręce. Moje oczy były całe czerwone, mocno podpuchnięte brakiem snu podczas całej nocy. Po chwili usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi i odkładanych kluczy na szafkę. Moje serce momentalnie przyspieszyło, chciałam go już zobaczyć. Te piękne brązowe oczy, zarośniętą twarz i szeroki uśmiech. 
- Cześć - mruknął pod nosem i poszedł do kuchni po szklankę soku. 
- Gdzie ty byłeś całą noc? Martwiłam się..
- Niepotrzebnie. Idę się przebrać, zaraz mam trening - powiedział wkładając szklankę do zlewu.
- Isco do cholery! Porozmawiaj ze mną! 
- Nie mamy o czym. Byłem w klubie, trochę za dużo wypiłem i tyle. 
- Nie mogłeś chociaż zadzwonić? - powiedziałam łamiącym się głosem - Siedziałam tu całą noc, odchodziłam od zmysłów, a ty tak spokojnie mówisz, że nie mamy o czym rozmawiać? Kiedy my ostatnio ze sobą rozmawialiśmy? Cały czas się kłócimy, zachowujemy się jak pies z kotem, nie potrafimy normalnie usiąść i pogadać. Co się z nami stało? 
- Może ty mi powiesz? - krzyknął wściekły i trzasnął drzwiami wchodząc do łazienki. 
Załamana usiadłam na kanapie i schowałam twarz w dłoniach. Od spotkania Bartry wszystko się sypie, wszystko. I wiem, że to moja wina. Przez moją pieprzoną głupotę mogę stracić coś co jeszcze niedawno było dla mnie najważniejsze... Miłość.
 
 ~~§~~
Chciałyśmy bardzo przeprosić za tak długą nieobecność tutaj.
Czujemy się z tym beznadziejnie i chciałyśmy jeszcze raz bardzo przeprosić.
Miałyśmy problemy z czasem, sprzętem i weną. Przez problemy ze sprzętem nie potrafiłyśmy się zgrać, ale chyba wreszcie ogarnęłyśmy sposób. Mamy nadzieję, że następny rozdział pojawi się stosunkowo wcześnie i, że nadal ktoś czeka na te rozdziały.
Jeszcze raz przepraszamy.
Do następnego,
Ines i sueños ;*